Dzisiaj jest: Wtorek, 19 marca 2024
Imieniny obchodzą: Bogdan, Józef
Vinaora Nivo SliderVinaora Nivo SliderVinaora Nivo Slider
Opublikowano: czwartek, 09, maja 2013 11:06
 
Marzyła, by zamieszkać na wsi...
 
Pani Jadwiga Chorabik w Radziszowie znana jest jako malarka. Kiedyś można było kupić u niej kwiaty. Tak w ogóle, jest osobą bardzo miłą i zawsze uśmiechniętą, wrażliwą na piękno, ale nieco tajemniczą. Nade wszystko cechuje ją jednak skromność. Niewielu radziszowian, nawet z sąsiedztwa, wie coś więcej o jej zainteresowaniach czy o pracy zawodowej.
Pani Jadwiga urodziła się w Krakowie w 1943r. i do 1991r. związana była tylko z tym miastem. Wychowywała się na Białym Prądniku, tam chodziła do szkoły podstawowej. Od dziecka zdradzała zdolności plastyczne. Wspomina, że „ w trudnych czasach powojennych - z uwagi na brak pieniędzy na wszystko, również na papier do rysowania - zamalowywałam wszystkie marginesy gazet, jakie tylko w domu były dostępne ”. Każdą wolną chwilę poświęcała na doskonalenie swojego talentu. Nie miała żadnego problemu z wyborem szkoły średniej, którą było oczywiście krakowskie liceum plastyczne, mieszczące się wówczas na rogu ulic Juliusza Lea i Urzędniczej. Choć miejsc w klasie było zaledwie 35, a startujących 400 chętnych, dostała się bez problemu. Rozwijane we własnym zakresie zainteresowania sztuką dały rezultaty. W liceum szło jej bardzo dobrze. Robiła duże postępy, gdyż jak sama wspomina, trafiła na wspaniałych nauczycieli. Rysunku uczył ją prof. Damasiewicz. Nie szczędził jej krytyki. Gdy rysunek przygotowywała na lekcji, dopingował ją i zmuszał do wysiłku, ale gdy pod koniec zajęć rysunek był już gotowy, potrafił pochwalić i tym samym wynagrodzić za pomysł i inwencję. Innym nauczycielem, którego pamiętać będzie na zawsze, ponieważ zawdzięcza mu podstawy w swoim fachu, jest prof. Hoffman. „Och, oby wszyscy mieli takich nauczycieli jak ja” – wzdycha po latach – „do tej szkoły naprawdę chciało się chodzić”. Szkoła zaspakajała jej ciekawość, rozbudzała wyobraźnię i uczyła innego spojrzenia na świat. „Często podążałam do niej na piechotę, gdyż żal mi było 20 groszy na bilet tramwajowy - tyle samo przecież kosztowały dwie duże kartki papieru rysunkowego”. Nie wiadomo jak potoczyłaby się dalej jej przygoda z malarstwem i rysunkiem, gdyby nie cykl przykrych zdarzeń rodzinnych. Gdy była w pierwszej klasie, zmarł jej ojciec, a gdy była w czwartej, mama miała ciężki wypadek. Zmuszona była przerwać naukę, gdyż teraz to na nią spadł obowiązek utrzymania najbliższych. Miała dwoje młodszego rodzeństwa i kochaną babcię, którym należało pomóc. To były inne warunki, żyło się wówczas wszystkim ciężko. Pomimo, że dyrektor szkoły proponował jej podwójne stypendium socjalne, względy ekonomiczne wzięły górę. Poszła do pracy. Malarstwo i rysunek z konieczności odstawiła na dalszy plan. Swoją edukację uzupełniła później.
Można powiedzieć, że całe życie związana była z Uniwersytetem Jagiellońskim. Zaczęła od pracy w dziale administracyjnym. Zawsze była precyzyjna i sumienna, więc pod koniec pracy zawodowej doszła do stanowiska dyrektora ekonomiczno-administracyjnego w Krakowskim Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dzięki temu, że dobrze i szybko pisała na maszynie, po godzinach podejmowała się przepisywania prac doktoranckich i profesorskich. Prac magisterskich nie brała, gdyż nie były tak rozwijające jak te „wyższego lotu”. W ten sposób pomnażała swoje oszczędności, by móc kupić sobie działkę na wsi. Dwoje dzieci miała już dorosłych, mogła więc spełnić swoje dziecięce marzenie. Chciała uprawiać swój grunt, sadzić i siać warzywa, pielęgnować kwiaty. Wydawało się jej, że najlepiej będzie, gdy taki kawałek ziemi kupi w Głogoczowie, rodzinnej miejscowości męża. Okazyjnie jednak trafiła się jej działka na Podlesiu w Radziszowie. Z zakupu była bardzo zadowolona, ale potem okazało się, że tu domu nie zbuduje, gdyż teren był określony jako zalewowy od rzeki Skawinki. Mimo to i tak cieszyła się tym gruntem przez 10 lat. Gdy ową działkę sprzedała, zaczęła rozglądać się za jakimś tanim domkiem, szukała budynku do remontu, drewnianego, tradycyjnego z podwórkiem i kawałkiem gruntu pod uprawy przydomowych roślin. Znajomy zaproponował jej stary, drewniany dom w Radziszowie na Zadworzu.
„Jak go zobaczyłam pierwszy raz wiedziałam już, że musi być mój ” – wspomina po latach. Wyglądał dokładnie tak, jak przedstawiony na jednym z jej obrazów, który namalowała jeszcze w czasach szkolnych. Prawdziwy dom z marzeń. Gdy nabyła go z mężem w 1991r., jej życie się odmieniło. Właśnie przeszła na emeryturę i mogła spokojnie opuścić małe, bo zaledwie 39 metrowe mieszkanie w bloku. Mogła oderwać się od hałasu dochodzącego z parkingu zlokalizowanego pod oknami i wiecznie trzaskających drzwi wejściowych na przemian z drzwiami windy za ścianą. W Radziszowie zaznaje spokoju, cieszy się bliskością przyrody, możliwością pielęgnowania swoich roślinek i kawałka trawnika. „Teraz mogę robić to, o czym marzyłam, co naprawdę lubię i co sprawia mi wielką radość. Tu mogę znów malować”. Bardzo ceni sobie bliskie położenie Lasu Bronaczowa. Nade wszystko chwali sąsiadów. „ Ogólnie ujmując, ludzie w Radziszowie są mili i naprawdę dobrzy” podsumowuje.
Już teraz można powiedzieć, że w Radziszowie powstało najwięcej jej prac i to o coraz lepszej jakości warsztatowej. „To dla mnie wspaniały okres, kiedy chcę to odpoczywam, kiedy mam ochotę na malowanie to maluję, gdy mam ochotę na spacer, nie odmawiam sobie”. Jedno jest pewne, nie lubi opuszczać Radziszowa. Gdy jest przymuszona pojechać na przykład do Krakowa, choć to jej rodzinne i ukochane miasto, wraca z bólem głowy. Jej domek, choć remontowany bez przerwy od 16 lat, jest dla niej wyjątkową ostoją. Cieszy się, że ten pogląd podzielają dzieci i wnuczęta, które chętnie w ramach wolnego czasu przyjeżdżają do Radziszowa. „Z tą miejscowością i jej mieszkańcami czuję się już zasymilowana, choć zawsze jestem ostrożna, nie napraszam się, ale chętnie bywam tam, gdzie mnie tylko poproszą”.
Jeśli chodzi o jej warsztat malarski, to nie ma szczególnie ulubionej tematyki. W domu ma zgromadzonych sporo obrazów z kwiatami, zwierzętami, pejzażami, portrety, obrazy o tematyce sakralnej, w tym ikony. Jeśli chodzi o farby, to maluje różnymi: olejnymi, akwarelami, akrylami, pastelami. Maluje na płótnie, desce i na szkle. Jak sama wspomina, reprodukcję Tycjana „Judaszowy srebrnik „ namalowała na plastikowej płycie. Lubi odważne kolory i miękkie światło. Przyznaje, że często stawia sobie trudne wyzwania. Nie łatwo namalować jest jakiś obiekt na przykład widziany przez szybę okienną lub wartką, płynącą wodę. Swoimi metodami samodoskonalenia się, doszła już teraz do perfekcji. Dlatego też ostatnio postanowiła namalować zakole Skawinki, malowniczo wijącej się na pograniczu Radziszowa i Krzywaczki. Zapytana o wystawy swoich prac, skromnie odpowiada, że było ich już trochę, ale powoli wymieniła: 4 wernisaże w skawińskim Sokole, w kamienicy „ Pod orłem” w Krakowie miała w 1993 lub w 1994r. wystawę indywidualną, często wystawiała swoje obrazy w klubie ”Zaułek”. Już 2 lub 3 razy swoje obrazy prezentowała w szkole w Radziszowie. Dobrze pamięta pierwszy raz, było to w czasie oddania do użytku nowego budynku szkoły w 1997r. Sporo jej obrazów pojechało też w świat. Kupowali je londyńczycy, paryżanie. Kilka pojechało za wielką wodę, do USA. Radziszowianie też są zainteresowani jej twórczością malarską, choć kupują z rzadka. Są jednak domy, w których na ścianach wisi już po kilka jej prac. Zauważyłem, że każdy obraz jest oprawiony. Pani Jadwiga z radością wyjaśniła, że to jej mąż opanował do perfekcji fach ramiarza. Choć z wykształcenia jest metalurgiem i nigdy wcześniej nie zajmował się stolarstwem, postanowił dopełniać w ten sposób dzieła swojej żony. „Obraz oprawiony zawsze inaczej się prezentuje” - dodaje mąż Pani Jadwigi z uśmiechem, uważnie słuchający naszej rozmowy.
Państwo Chorabikowie bardzo cenią sobie kontakty z ludźmi. Dlatego też z uśmiechem i zachwytem Pani Jadwiga wspominała zajęcia malarskie, które na zaproszenie dyrekcji ze szkoły w Bęczarce, poprowadziła z grupą 30 uczniów przed kilku laty. Dzieci na początku nie były przekonane, że podjęły słuszną decyzją przychodząc na te zajęcia. Jedna z dziewczynek ponoć zachęcona została smakołykami, jakie zakupiła jedna z fundatorek tych zajęć. Pod koniec zajęć w pierwszym dniu, była bardzo zadowolona. Dzieci wsłuchiwały się w jej polecenia i z radością rysowały swoje prace. Na drugi dzień, bo zajęcia te były dwudniowe, gdy rano pojechała do tej skromnej, ale zadbanej małej szkoły w Bęczarce, ta sama grupa dzieci już na nią czekała. Starała się w przystępny sposób przekazać młodym to, czego kiedyś uczyli ją nauczyciele w „plastyku”, a zwłaszcza ten, którego zapamiętała najlepiej, wysoki, szczupły prof. Damasiewicz.
Zapytałem Panią Jadwigę, czy zdolności plastyczne odziedziczyła po rodzinie w genach. Z uśmiechem odpowiedziała, że nie. Tylko jej babcia miła kiedyś krótki epizod związany z malarstwem, kiedy pozowała do obrazu zięciowi Jana Matejki, mężowi najstarszej córki mistrza Jana, Heleny.
 
Opracował: Janusz Bierówka

Stowarzyszenie

ul. Szkolna 4
32-052, Radziszów

Nasz rachunek:
Krakowski Bank Spółdzielczy
Oddział Skawina

10 8591 0007 0310
0561 8792 0001

Logowanie