Dzisiaj jest: Piątek, 8 listopada 2024
Imieniny obchodzą: Dymitr, Gotfryd, Godfryd, Wiktor, Wiktoriusz, Wiktoryn
Vinaora Nivo SliderVinaora Nivo SliderVinaora Nivo Slider
Opublikowano: sobota, 02, lutego 2013 08:46
Jak kiedyś w Radziszowie radzono sobie z mrozem?
Zdjęcie archiwalne ze zbiorów rodzinnych Pana Ireneusza Milca

Tęgie mrozy, jakie w styczniu br. paraliżowały Europę, na szczęście Polskę w nieco mniejszym stopniu, przeniosły mnie wyobraźnią do przeszłości. Zastanawiałem się, jak takie mrozy znosili mieszkańcy Radziszowa przed 100 laty. Wystarczy odświeżyć pamięć - kto starszy albo zapoznać się z wyglądem dawnej chałupy w muzeum etnograficznym, albo jeszcze lepiej w skansenie. Ja zaś sam z dzieciństwa pamiętam w niektórych starych, radziszowskich domach wielkie piece budowane z cegły, malowane zwykle na niebiesko, które jednocześnie ogrzewały dwie izby. Takie piece budowane były pomiędzy kuchnią i pokojem - izbą służącą za sypialnię. Jednym słowem, ściana pomiędzy taką sypialnią i kuchnią, dzieliła piec na pół. W ciągu dnia, gdy gospodynie gotując obiad, a właściwie w języku adekwatnym dla tamtych czasów - warząc strawę - paliły w piecu w kuchni, on nagrzewał się mocno, oddając potem jeszcze długo swoje ciepło, również w drugim pomieszczeniu. Część związana z paleniskiem była po stronie kuchni. Druga część pieca była w drugim pomieszczeniu. Mało tego. Zwykle dostęp do takiego pieca był i od tzw. sieni, gdzie znajdowały się drzwiczki do tej części pieca, w której wypiekano chleb lub pieczono kołacze na święta. W niektórych domach piece pełniły jeszcze dwie dodatkowe funkcje. Sam widziałem, jak w pobliżu paleniska, tuż nad tzw. blachami wmontowane były żelazne garnki - kociołki, które napełniano przed rozpaleniem w piecu zimną wodą, a po chwili była na tyle ciepła, że nadawała się do mycia lub zmywania naczyń. Ta kolejna funkcja pieca, to ciepłe, przestronne łoże. W izbie sypialnej, na górze takiego pieca, przygotowywano dla dzieci miejsca do wygrzewania się.

Ściany domów były drewniane, z grubych pni i doskonale izolowały wnętrze chałupy od mrozów panujących na zewnątrz. System palenia był w pełni ekologiczny. W piecach palono wyłącznie drewnem. Rzadko kogo stać było na zakup węgla. To był wówczas luksus. Poza tym, drewna było pod dostatkiem. Piec był w części mieszkalnej, więc bez problemów co chwila można było dokładać drewnianych szczap lub chrust, który skrzętnie zbierano w sadach lub lasach. Trzeba było tylko go przed zimą przygotować, tj. zwykle dla wysuszenia poukładać przy ścianach zewnętrznych domów. Rodziny w tamtym czasie były zwykle wielodzietne i sypiano po dwie lub więcej osób w jednym łóżku. Pomieszczenia miały niewielką powierzchnię i na dodatek były stosunkowo niskie, toteż łatwe do nagrzania. Na noc przykrywano się grubymi pierzynami, więc o zmarznięciu ciężko by tu mówić. Dodatkowym, może nie do końca dziś docenianym źródłem ciepła w domach wiejskich, były zwierzęta. Z opowiadań swoich przodków wiem, że na wielkie mrozy ze stajni do kuchni wprowadzano małe zwierzęta, np. cielaki, barany lub kozy, a one same sobą ogrzewały małe pomieszczenia. Obory zwykle były pod tym samym dachem co dom. Dobudowane były do domów tak, że jedna ze ścian dotykała bezpośrednio kuchni i izby sypialnej. Tym samym, te ściany domów nie były ścianami zewnętrznymi domu, bo od mrozów dzieliły je jeszcze właśnie te pomieszczenia gospodarskie. Dziś ciężko to sobie wyobrazić i pogodzić z myśleniem pro higienicznym, ale zwykle wejście do obór prowadziło wprost z kuchni.

Był co najmniej jeszcze jeden sposób na docieplenie domów. Domy dookoła na wysokości ok. 1 metra ogacano. Co to za technika? To coś na wzór dzisiejszego okładania ścian styropianem z tym tylko, że nie na całej wysokości. Wzdłuż domów, w odstępie ok 50 cm od ścian wbijano kołki, pomiędzy nimi z wikliny wyplatano staranne ogrodzenie, by później pomiędzy takim płotkiem wiklinowym a ścianą domu móc włożyć i mocno upchać zeschłe liście lub trociny od cięcia drewna. Na wiosnę ten materiał był cennym opałem. Kiedy brakowało po zimie suchego drzewa do pieca, takie liście i trociny były jak znalazł. Ale jak z mrozami dawano sobie radę w takim dworze w Radziszowie, gdzie były grube na ponad pół metra zimne, ceglane lub kamienne mury? Na dodatek pomieszczenia miały dużą powierzchnię, a wysokość ścian liczyła ponad 5,5 metra na pierwszym piętrze? Na to pytanie odpowiedzi udzielił nam dopiero trwający jeszcze remont i odkrywki z nim związane. Tak, jak w każdej tego typu kamienicy lub pałacu, w pomieszczeniach były duże piece kaflowe. Ale to nie wszystko. Były jeszcze dwa alternatywne źródła ciepła. Po pierwsze, to ściany wewnętrzne dworu ogrzewały pomieszczenia. W piwnicy zlokalizowane było palenisko - taki piec typu kominek, nad którym znajdowały się kanały kominowe, które nie były wcale pionowo skierowane nad dach. Te kanały, zbudowane w środku wewnętrznej ściany, niczym labirynt, zygzakiem, kierowane były ku górze, by nad dachem oddać dopiero w atmosferę dym i nie wykorzystane do końca ciepło. Znaczna część ciepła rozchodząc się zgodnie z prawami fizyki ku górze, siłą rzeczy, ogrzewała ściany, a te oddawały ciepło do pomieszczeń. Takie kręte korytarze kominowe, mocno pokryte sadzą, ukazały się w wielu miejscach podczas remontu. Pierwsze takie odkrycie nastąpiło wówczas, gdy zbito na parterze tynk ze ścian wewnętrznych. Na zewnątrz trwały wówczas prace związane z kładzeniem nowej warstwy asfaltu i pracował tam ciężki walec drogowy. Tuż przy ścianach zewnętrznych dworu od strony ul. Szkolnej utwardzano nową nakładkę bitumiczną, pracujący walec wywoływał drgania, na wskutek których odpadły w dwóch miejscach fragmenty ścian wewnętrznych, odkrywając kominowe labirynty czarne od sadzy. Takie rozwiązanie ogrzewania stosowano już od czasów średniowiecznych w różnych zamkach czy w kamienicach mieszkalnych. Radziszowski dwór miał jeszcze trzecią możliwość ogrzewania w zimie. W największym pomieszczeniu dworu, w komnacie na pierwszym pietrze, o powierzchni ok. 70 m2, był jeszcze kominek. Wiele osób zakładało dotąd, w tym i ja sam, że był to tzw. szyb do transportowania jedzenia do komnaty reprezentacyjnej, bo bezpośrednio pod nią, na parterze znajdowała się kuchnia. Takie rozwiązanie posiadały pałace, dwory, plebanie itp., gdzie trzeba było wydać dużą ilość jedzenia w krótkim czasie. Był to też sposób na "oszczędzenie nóg" kamerdynerowi, gdyż zmuszony by był biegać po schodach. Był to najlepszy sposób na to, by jedzenie szybko trafiło na stół. Po zdjęciu marmurowej obudowy kominka w radziszowskim dworze okazało się, że jest on cały w środku pokryty sadzą. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby na poziomie podłogi kominek miał swoje palenisko, ale kanał kominowy schodzi do powierzchni podłogi na parterze! Otóż był to kominek, w którym ogień rozpalano na wysokości parteru, a ruszt na łańcuchach wraz z płonącymi szczapami drewna, za pośrednictwem urządzeń (kół i przekładni), wyciągany był do góry na tyle, by zatrzymać dno rusztu na wysokości dna kominka. By dołożyć nowego drewna do ognia, ściągano analogicznie ruszt na dół, po czym wyciągano go znów do góry, by ogień oddawał ciepło w komnacie na pierwszym piętrze. To rozwiązanie sprawiało, że nie trzeba było wchodzić do reprezentacyjnej komnaty z drewnem, tam dokładać do ognia, gdy np. w najlepsze trwało ważne spotkanie czy bal. W końcu nie trzeba było wynosić stamtąd popiołu, który podczas wybierania z kominka, dawałby dużo kurzu w reprezentacyjnej komnacie. Ci z czytelników, którzy pamiętają strukturę dworu jeszcze jako szkołę, zapewne zapamiętali, że na pierwszym piętrze były dwie duże sale lekcyjne, po około 70 m2 (jedna z wydzieloną tzw. lekką ścianą z dykty na bibliotekę, a potem pokój nauczycielski) i dwie sale nieco mniejsze. Wówczas gdy obiekt ten służył celom mieszkalnym, jego struktura wyglądała nieco inaczej. Tylko środkowa sala, z trzema oknami na południe, z wyjściem na taras, tj. zarazem ze wspomnianym kominkiem, miała tak dużą powierzchnię. Pomieszczenia skrajne na pierwszym piętrze, od strony przedszkola i od strony kościoła, przedzielone były kiedyś na pół. Były zatem łatwiejsze do ogrzania.

Gdy śledzi się średnią temperaturę sprzed 100 laty, była ona znacznie niższa, poza tym zimy były dłuższe. Często śnieg który spadł w listopadzie, topniał dopiero w promieniach wiosennego słońca. Zapewne łatwiej jest nam żyć współcześnie, mając do dyspozycji różne urządzenia do ogrzewania mieszkań na gaz, prąd elektryczny, czy węgiel kamienny.

Autor tekstu i zdjęć współczesnych: Janusz Bierówka

Kanały kominowe w ścianach wewnętrznych dworu

Zdemontowany parapet nad obudową kominka

Wnęka po dużym piecu kaflowym (w rogu koło drzwi)

Stowarzyszenie

ul. Szkolna 4
32-052, Radziszów

Nasz rachunek:
Krakowski Bank Spółdzielczy
Oddział Skawina

10 8591 0007 0310
0561 8792 0001

Logowanie